Witaj
jezeli wszedłeś na tego bloga to wiedz ze chciałem namotać kłebek banialuków i niedorzeczności nie majacych nic wspólnego z rzeczywistością. Nie udało mi się. Nie musiałem. Taka jest włoska rzeczywistość. ...lasciate ogni speranze...

piątek, 31 grudnia 2010

Ostatni dzień roku


Niech się stanie
Contrafilet marynowany z prawdziwkami
Strudel z karczochów
Wybór aromatycznych serów owczych
Pierożki z czerwonej rzepy w serze taleggio
Danie Św.Sylwestra
Polędwiczka cielęca w sosie
Nadziewane ziemniaki
Pierś kaczki w winie Brunello
Kalafior aromatyzowany
na deser Delicje Noworoczne
(z menu sylwestrowego restauracji Zaira)
Nie sposób po prostu w kraju Dantego i Petrarki tego oddzielić.Płacz czy śmiech, świętowanie urodzin czy Zmartwychwstania Pańskiego,jubileusz drużyny piłkarskiej czy otwarcie banku - jadłospis zajmuje zawsze poczesne miejsce. Ba panoszy sie za stołem i dumnie na wszystkich spogląda.Może to magiczna oliwa i szlachetne wino które spożywają na codzień toskańczycy, zniewala ich krew,kieruje ich ruchami i życiem tak że muszą umieszczać jedzonko na piedestale.Ale tak już jest i nie da się tego oddzielić więc i ja w chwili refleksji ostatniego dnia roku, nie oddzielam. Niech się stanie.
Rok długi jak pociąg chociaz pędzący przy tym jak ekspres.A wydaje mi sie że jestem wciąż w tym samym miejscu.Kiedy przechodzę ulicą ci sami ludzie witaja się ze mną,jak codzień macham kwiaciarkom,mrugam do barmanki,zbiegam koło apteki(tej niedobrej,dobra jest w miasteczku na dole) i tak dalej...I znów kolejny rok.patrze na moją górę wokół której krążę w toskańskim zaułku.Taka sama, taka scergowana po beskidzku ale calkowicie toskańska. Czasem przykrywa sie chmurką,czasem zaciaga pierzynę mgły,ale jak wyłazi jest bez zmian.W Nowym Roku pewnie tez sie nie zmieni.
Co przed nami?Mozna na to popatrzeć różnie...
Na ten przykład może być to ...
Mus z karpia z kremem ze szparagów
Puree z krewetek z jeziora z kremem z okonia(z tegoż jeziora?) i pulpety z brokułów
Róża z płatkami cebuli
Pici(toskańskie toczone kluski z grubej mąki) z rybkami znad jeziora z tartą bułka na chrupko
Pierogi z ogona wołowego w sosie Ribollita(klasyczna gęsta toskańska zupa)
Millefoglie z boccalone(ryba) z czipsami warzywnymi
Sałatka na ciepło z cykorii i fenkuła na pomarańczach
Dzika kaczka w zupie kasztanowej ,pieczona soczewica
Parfait z torrone z zatopionymi migdałami,cremem pistacjowym i konfiturami z mandarynek
Wina do wyboru w ten wieczór Prosecco Valdobbiadene, Muller Thurgau 2009, Rosso Montepulciano 2009 i oczywiscie spumante z Villa Banfi

ale to nad jeziorem Chiusi.W knajpie konkurującej od dawna z restauracją Dina.
Dla nas nowy rok po zastanowieniu przedstawia się jako czarna niewiadoma.Dokładnie nieokreślona otchłań tylu niewiadomych ze właściwie nie warto się nawet zastanawiać.Ale z drugiej strony taka przestrzeń dla optymisty to aż kusi żeby jednak rozpędzić się i właśnie zaplanować coś nieoczekiwanego,nowego.
Bo skoro nic nie wiadomo,to może właśnie nic nas nie ogranicza.
Włosi maja całą wielka masę przysłów które mówia o nadziei,przyszłości ale właściwie na nic konkretnego nie wskazują.Jak się chiude una porta,si apre un portone
Ani to nie przygnębia ani nie pociesza.Jak kolejne wyjście z domu.
Dookoła naszego miasteczka wszystkie te rozsiane po toskańsku po wzgórzach malutkie citta i pobudowane tu i ówdzie, niewidoczne za dnia podere.Wszystkie one około północy eksplodują euforią fajerwerków i pluną w rozgwieżdżone niebo dziesiątkami i setkami wydanych na małą pirotechnikę eurasów.Wypełnią kolorowymi iskierkami manifestowanej radości dolinę Valdichiana,pobłyskają odblaskami po górach Val d'Orcia
i sypną ogniem z wyniosłych wzgórz Umbrii. Potem zgasną,nie żeby jakoś smutnie.Dostojnie i noworocznie ustepując miejsca jutrzence.
Ci którzy ochoczo wyłuskali po 48 euro aby je spożytkować u naszych przyjaciół
będa jeszcze na podniebieniu mieli inne wspomnienia , a mianowicie
- Kopiec z ryżu razowego z fioletowym karczochem,serem Asiago i szafranem oraz sałatką z marynowanych karczochów z krewetkami smazonych w tłuszczu świni sieneńskiej (rasa hodowana na lesnych wybiegach,karmiona zołedziami)
- Ciepły budyń z cukinii w fondue z sera owczego z Pienzy, dodatek wachlarz z avocado smazonych na chrupko w tłuszczu z Senese
- Krem z soczewicy z Castellucio zapiekany z muszelkami i canelloni z słona ricottą z Pienzy z krewetkami.Do tego wino z kantyny Puciarella - Brut Rose
- Razowy makaron z ragu z Cinta Senese(półdzikie swinie sieneńskie) po toskańsku.Do tego wino białe IGT Arteliquida 07
- Świński połeć duszony przez całą noc w sosie figowym ,figi z Carmigniano oraz pieczone ziemniaczki z Cetica z rozmarynem, do tego czerwone wino Monte Chiaro 07
- Trylogia Słodyczy Noworocznej na torroncino z czekoladą
baaaa....!
I uwierzycie że to jedyna reklama żeby spędzić tam Sylwestra? Żadne tam dyskoteki,orkiestry, połykacze ognia...Nic.Czyste Menu.Przybywajcie!!!

Za oknem mgiełka troche,może dlatego że 7 stopni.Wieczór nie jakiś specjalnie tryskajacy energią. Może trochę żal zimowej polskiej aury,sopli na wąsach.Ale z drugiej strony w dziesiatkach okolicznych domów jak co wieczór zapłoną drwa na kominkach,tradycyjnie otwartych.Ciekawe ze w kraju gdzie prawie każdy ma w domu kominek ciężko spotkać tak cenione i wycenione w Polsce zamknięte szklana płytą cudeńka,szescienne, narożne itp itd.Ogień to ogień.Tak więc otwarty kominek,dymi nie dymi, ale jest prawdziwy.
Co z tym rokiem?Jeden odchodzi,drugi przychodzi.Dobrego roku - życza sobie Włosi co przy całym bogactwie języka wydaje się dość skromne. Ale może mająrację, więc jesli dobrnęliście do końca - Dobrego Roku!
-

niedziela, 21 listopada 2010

codziennik toskańskiej kuchni

Fine che la bocca prende e culo rende, accidenti medicine e chi lo vende!
Nie przetłumaczę przez grzeczność, mojego florenckiego kolegi cytującego mądrosci ludowe Florencji. O aptekarzach.Coś o jedzeniu.I nie tylko. A jedzenie...Nie darmo wiekszość książek o Toskanii i blogów zapychanych jest przepisami.Przeczytane w odpowiednim nastawieniu po prostu tchną toskańskimi smakami,pachnie czosnek ,oliwa,kwasno zalatuje ocet balsamiczny,skwierczą pieczone mięcha. Bo mięcha toskańska kuchnia ma sporo. O kuchni kiedy indziej.Dziś o restauracyjkach. Kiedyś jeden ze znajomych przekonywał mnie że starówka Chiusi ma około 90 –ciu stałych rezydentów i tyleż zarejestrowanych stowarzyszeń. Nie sprawdzałem. Ale jest malutkie ,to fakt. Cała potega króla Porsenny gdzies zeszła pod fundamenty kamieniczek i śpi ukryta w labiryncie. Na malutkiej starówce daje się znaleźć 1 birrerię,3 bary-kawiarnie(latem 4) i 5 restauracji. Całkiem sporo. Nie będę ich gwiazdkował chociaz jednak... Zacznę od mozliwej do znalezienia w wiekszości przewodników i naznaczonej niesamowita ilością gwiazdek,słynnej ponoć La Suppa Solita. Konkretna Zupka nie wiedziec czemu osławiona nie cieszy sie jakoś moją sympatią
Mały lokalik może nie do końca przytulny ale miły zapisał się w mojej pamięci kilkoma incydentami. Kiedy jadłem tam pierwszy raz dośc pokaźną kolacje z przyjaciółmi włascicel oburzył sie na pytanie o danie dnia i stwierdził że mają kilka zestawów dyspozycyjnych i konieczne jest zamówic pełny zestaw – przystawki,pierwsze, drugie i deser. Kto jadał w Toskanii wie że to jest wyzwanie. Ale przełknelismy. Za drugim razem kelner zamknał nam o 21.45 drzwi przed nosem twierdząc że kuchnia zamyka o 22.00. Ciągle przypominam ze jest to w Toskanii gdzie normalnie kolacje zaczyna sie w okolicach 20 a nawet 21 . Na koniec znużony nekaniami innych znajomych (którzy te wszystkie gwiazdki i komplementy pod adresem La suppa czytali) wybrałem sie grzecznie zapytac o mozliwość rezerwacji obiadu dla 14 dorosłych i niewielkiej grupki dzieci. – Ile osób?warknał własciciel. Grzecznie powtórzyłem.- Ile tych dzieci?Konkretnie?My mamy policzone miejsca,porządek.
Pokornie odszedłem,zadzwolniłem, sprawdziłem ze bedzie nas 18 osób. Oznajmiłem to w La suppa solita, renomowanej restauracji ,osterii. – No to nie ma miejsca.Odrzekł szef-ober i zostałem na placu.A raczej na stromej uliczce. Tego samego dnia w agroturystyce na basenie gawedziłem z dwójką młodych liwornijczyków. Tez byli poprzedniego dnia w La suppa solita. Na romantycznej kolacji.Kelner przyszedł zapalił swiece na stole,podał menu i karty win. Widząc obfitość dań ,dziewczyna oswiadczyła ze zjedza po prostu drugie i może jakis deser. Kiedy podzielili sie pomysłem z kelnerem który przyszedł po zamówienie ten bez wyjasnień zgasił im świeczke na stoliku.-To dowidzenia! Zakończył romantyczna kolację.Tyle o michelinowskich gwiazdkach,haccapach i innych. Drzwi La suppa solita prawie przesłaniaja tego rodzaju etykiety i rekomendacje.
Na szczęscie maleńkie Chiusi Storico ma kilka innych propozycji. Z racji położenia często uczęszczaną jest oczywiscie Duomo, restauracja a teraz nawet spizzicheria gdzie mozna kupic pizze na kawałki nawynos. Jak mówia znajomi trzeba trafic dobry dzień i jedzenie jest niezłe.jak maja zły troche gorsze.Ale zawsze jest to toskańskie jedzonko i jako winko domowe na stół w karafkach wjeżdża sangiovese albo chianti beczkowe. Pizza trochę gorsza. Ale w końcu to nie pizzeria.I żeby oddac sprawiedliwość miejscu- w sezonie mają uroczy tarasik przy ulicy.
O pizzy natomiast... Byłbym zdrajcą i niewdziecznikiem pozbawionym kubków smakowych gdybym nie wspomniał tu o Il grillo buoncantore – uroczym lokaliku przy Piazza Settembre (z fontanną),mały niby barek z parasolami od placyku, wewnątrz sala ale pod spodem w piwniczce jeszcze sympatyczniej,dwie salki z klimatem.Urzekły mnie kiedys w tej pizzerii coperto – papierowe obrusiki pod talerz z toskańskimi ludowymi mądrosciami, przepisami i porzekadłami. Niestety juz ich nie ma. Jest natomiast to po co sie tam przychodzi – znakomita cieniutka pizza.Róznorodność białych i czerwonych rodzajów pizzy na szczeście nie poszła w amerykańskie wynalazki i ciagle smak jest numerem 1. Ze zdumieniem słysza o zalewaniu tego smaku ketchupem. Włascicielka – prawdziwy sommaliere – eksperymentuje z innymi daniami,drób i ptactwo w najrozmaitszych sosach, deski serów i przede wszystkim niezły wybór win. To uzasadnia lekko choc bez przesady podniesiony poziom cennika.Sezonowe desery zmieniaja sie wraz z porami roku ,np tiramisu zmienia swoje smaki z tradycyjnego na owocowe a w jesieni polecam schacciata con l’uva (rodzaj lekko doprawionej pizzy zapieczonej ze swieżymi winogronami). Mistrzowie pizzy jak ich nazywam dla znajomych robiąświetne obiady ale ja kiedy tam przychodzę zamawiam od razu pizzę Golosa z prawdziwkami,truflami i odrobiną serów owczych. Odlocik.
Nie jest to koniec ,kto mieszka sobie w maleńkim Chiusi może naprawde co dzień wybrać inny lokal i inne smaki.
W uliczce obok placu jest a etruska nazwana rodzinna restauracja z ogrodem – Il bucchero.Polecam dla tych którzy są z dziecmi,psami itp. Pino prowadzi swoja restauracje,spokojnie,bez specjalnej troski ale nie bez stylu. Restauracja pracuje nawet w bezturytyczne okresy,pierwsza salka nierzadko nakryta ceratkami,druga jest juz bardziej uroczysta a za uchylonymi drzwiami widac płomienie w duzym piecu na pizzę. Niezła pizza, lokalne wina ale przede wszystkim niezłe dania z makaronami,pici,lasagnie z dobrymi sosami,sporo- jak to w Toskanii ,dziczyzny,domowe pesta z orzeszkami pinii i...co tu duzo mówić,naprawde niezła domowa kuchnia.
Pozostaje nam Zaira.Piszą o niej w starych wydaniach Pascala że w sąsiadujaej piwniczce własciciel przechowywał 5 tys.butelek sezonowanych win. Nie wiem jak jest dzisiaj,musze sprawdzić. Kuchnia bardzo tradycyjna – tu znajdziesz florenckie befsztyki, dziczyznę i różne lokalne cudności. Kiedyś odradzałem bo najdroższa i ciężka kuchnia.Ostatnio naprawde zmieniło sie na lepsze, nizszeceny ,odswieżony wygląd i menu zapełniaja wytworne sale Zairy.
Ku mojemu żalowi zlikwidowano niewielką enoteca Kantharos. Sklep z typowymi produktami i winami gdzie w niewielkiej salce mozna było zamówić posiłek z lokalnych produktów,które własciciel dobierała w formie degustacji. Za to poniżej w barze Cafe Venezia ( bar Sport,Centrale i Cafe Venezia – te nazwy mozna znaleźć prawie w kazdym miasteczku które pomieści trzy bary) można zjeść naprawdę niezłą swieżutko przyrządzoną bruschuette na kilka osób. W ramach przekąski,oprócz bruchetty,kanapek(tamezzino,panino,pane arabo itd,itp) odradzam jedzenie obiadowe w barach bo często jest to mrożonka.Za to jesli juz weszlismy do baru otwórzmy tą stronicę . Cafe Venezia z ogromnym barmanem kreci własne lody, w lecie obok typowych smaków mozna tam znależć rózne eksperymenty smakóqw lodów jak grongonzola zmiodem,ricotta z cynamonem,pomidorowe no ale królują oczywiscie smaki słodyczowe i owocowe. W zimie oczywiście przeważają czekolady a moim ulubionym zimowym smakiem są lody figowo- orzechowe. Miodzio.Cafe Venezia ma tez niezłe czekolady i fondui czekoladowe – zestaw dla gości(ale gwoli ścisłości to juz produkty Eraclea).Barman który chyba woli piwo całkiem sie stara o dobór win i na tablicy przy barze ciagle pojawiaja sie jakieś nowe degustacyjne propozycje. Cin-cin proszę państwa!
Z barów pozostaje nam jeszcze Centrale przy placu katedralnym, ze świezymi rogalikami rano (podobnie jak w Venezia) którego zaleta jest to ze około pólnocy ciagle jest otwarty. Jest to bardzo włoskie dla nas z północy kiedy przychodzimy przed północa na lampke wina.Ogródek baru Centrale otwarty na plac Duomo,gdzie spacerują jeszcze mamy z wózeczkami a przy stolikach zasiadja upierscienione starsze panie w kapeluszach i nobliwi panowie .
Pozostałe barki to trudny do znalezienia barek przy parkingu i sezonowo otwierany pod drzewem za katedrą okrąglaczek.Nic ciekawego poza miłym miejscem. Kiedy się więc tu znajdziecie....fine che bocca prende.... Smacznego!

niedziela, 7 listopada 2010

niedzielny spacer 2

A niby takie pół godziny.Tymczasem opowiadanie trochę dłużej trwa. O czym pisałem ,o ryciu. I o pomniku. Typowym dla Włochów. Typowe jest jeszcze co innego.Właśnie mijamy casermę(koszary) karabinierów. Żeby było śmieszniej w odległym o 1,5 kilometra Chiusi Scalo jest druga. Wieksza. Ale to nie wszystko, w Chiusi Citta jest także prefektura Polizia Municipale. Ba , grunt to bezpieczeństwo. W CHiusi ''na dole'' mamy też ''prawdziwą policję'' z drogówką i oczywiście Guardia di Finanza (wszechmocną policję finansową).

Schodzimy z Piazza Settembre w dół.Śliczny widok na jezioro Chiusi, zamknięty łukiem starej miejskiej bramy,poniżej zaniedbanie trochę kolumny i baseny starej miejskiej łażni. Nad łukiem jednak wyrastają wzgórki które oddzielają nas od jeziora Trasimeno(Trazymeńskie, największe na półwyspie)Ale nad nimi... kłujące horyzont wierzchołki gór o wiele wiekszych,przedmurze Apeninów. Przechodzimy pomiędzy ślicznymi kamieniczkami i uliczką obiegającą miasto wokół,roztopy,wykopy i budowlane siatki.Ale za to w dole! Urwiska,skarpy z przycupniętymi kaktusami a za wąwozem strzelisty cmentarz na wzgórzu. Strzelisty bo najeżony cyprysami , strzelisty bo groby w tzw forno (półkach na scianie) pna sie do góry wokół starej kaplicy.

I dochodzimy do niewielkiego placyku nwowo wyłożonego kamieniem.Jeszcze jeden rzut oka na jezioro i jasniejace dzis w słońcu trawiaste szczyty Subazio nad Perugią i Asyżem.

Pół świata w butelce. Spacer wpędza nas w ulicę obok muzeum gdzie własnie prezentują wykopaliskach po Gotach i Longobardach w Chiusi. Rzeczywiście kalejdoskop kultur.Dom w którym mieszkam jest budowany na fundamentach jakiejś rzymskiej budowli, gdzies pod nim korytarze podziemnej trasy etruskiego labiryntu, nad fundamentami smukłą kamieniczkę pociągnięto w górę w XII wieku.A na scianie napis głoszący że z '' z tego ona przemawiał do zgromadzonych dziadzio Garibaldi''. Przekładaniec pokoleń i kultur,choć trzeba przyznać że jedni na drugich potrafili budować.

Przed nami jeszcze tętniący życiem teatr Masciani i już wchodzimy do małego parku Dei Forti z szeroko otwartą panoramą na dolinę zmierzającą ku Rzymowi. Widok przesłaniały w zeszłym roku wysokie, 4-6 metrowe łodygi kwiatów agawy rosnących na zboczu.W parku straszy popiersie Gracjana urodzonego w Chiusi (od reformy prawa i traktatów Gracjana) nie wiedzieć czemu z dziura w głowie.Zdaje sobie sprawy ze nie opowiedziałem nawet połowy. Ale czas sie wreszcie zatrzymać , całe dwadziescia minut marszu i pedałowania.

Kusi zapach kawy z Baru Centrale.

poniedziałek, 1 listopada 2010

niedzielne spacery 1


Włosi na malutkie miejscowości mówią paese con quatro gatti – miejsce z czterema kotami. Chiusi jest malutkie ale kotów jest o wiele więcej. Nikt też chyba nie wyraziłby siie tak o prastarym Clusium , choc dziś... Kiedy wychodzę na spacer z córeczką na trójkołowym rowerku, w niedzielny poranek obchodzimy w pół godziny miasto od krańca do krańca. I mam tu na myśli wszystkie dostępne cztery strony świata. Po wiekowych schodach XII wiecznej kamieniczki hrabiny Elizy schodzę jak co dzień mocując się z olbrzymią portone na główną uliczkę starówki. Tuz za rogiem wąziutka uliczka na Piazza Olivazzo. Mikroskopijny placyk na obrębie murów miasta. Mieszkańcy jakimś cudem wciskają się w uliczkę i wykorzystują śliczny zakątek jako...parking. Na szczęście do samej kamiennej balustrady nie da sie dojechać i zostaje nam kilka metrów do podziwiania widoków. A jest co podziwiać. Trzeba tylko podnieść wzrok nieco nad przemysłowo zaśmieconą dolinkę Chiusi Scalo (nowa część miesteczka obudowana wokół stacji kolejowej).Po lewej na wypiętrzeniu zielonych wzgórz Citta della Pieve , rodzinne miasteczko Perugina, w słońcu nabierają koloru jego ceglaste budowle i wieżyczki. To już Umbria, kraj wielbicieli trufli,szafranu i ślimaków oczywiście. Zaraz po wyjściu z uliczki na placyk przykuwa jednak wzrok co innego, trochę przypominająca beskidzką Cergową ,całkiem spora góra zwieńczona metalowym krzyżem , Monte Cetona(1150m.np.m.). Kto zna teren wie juz ze wzrok ,ześlizgując się na południe natrafia na postrzępione jodły i wieże Camporsevoli, osady złożonej dosłownie z kilku domów,poczty,zameczku i kościoła. Urocze miejsce wygląda stąd jak kępka niepokornych palm na tle równiutkich rzędów oliwek, ciemnego lasu i sterczących po kilka tu i ówdzie cyprysów. Biała plama na lewo to grubawe bastiony zamku Fighine. W tle za Monte Cetoną,ciemna i zwykle trochę przymglona sylwetka starego wulkanu Monte Amiata, na jego stokach i u podnóży stare kopalnie minerałów,rteci i srebra. Panorame na drugim końcu zamyka usiane gęsto hotelikami Chianciano Terme i schodzące jednym końcem w dolinę Valdichiana - miasto wina – Montepulciano. Przy wschodzącym słońcu zamiast ciemnej sylwetki miasta na grzbiecie (ponoć w kształcie okretu,jesli sie je ogląda z lotu ptaka) widać jasne kamienne mury miasta i budynków.
Ruszamy pospiesznie drugą uliczką z górki w z powrotem na główna uliczkę. Koty na murach prychają,a te na balkonach leniwie otwieraja jedno oko. Balkony,tarasy,wylewajaca się zza muru zieleń,przecudnie wykute z żelaza,małe bramki do tych tajemnic tu i ówdzie. Wychodzimy poniżej naszego banku tuż nieopodal wejscia do podziemnej trasy etruskich korytarzy, gdzieś w tym miejscu pod nami etruskie jezioro podziemny zbiornik wody wykorzystywany kiedyś przez mieszkańców. Udajemy że o nim nie wiemy i ruszamy pod górkę, odciągam córeczkę od kuszącego tarasu Cafe Venezia i wspinamy się wyżej pomiędzy zachwalaną przez przewodnik Pascala restaurację Zaira( ostatnio zresztą świeżo odnowioną i o dziwo, tańszą) a starą pensją panien ze ślicznym kościółkiem obok (obecnie tani utki i schludny hostelik całoroczny). Przed nami zamknięte na głucho bramy medycejskiej Rocca – malutkiej twierdzy Chiusi. Dla nas zostaje obsadzony kasztanami i wysypany żwirkiem parkowy placyk. Placyk kończy się oczywiście ...panoramą na północ. Widac stąd niewielkie wzgórki z gospodarstwami,niektóre podere jak ostatnio odkryłem mają ślady używania od czasów Longobardów,a pod niektórymi rozkopane groby etrusków z III w.p.n.e. jak widac zawsze było lepiej – na górce. Widok troche przesłania stara miejska cysterna wybudowana na wzgórzu Monte Venere, na stoku prześliczne winniczki, olivetta i...zabałaganione do granic możliwości ogródeczki-grajdoły. Gdzie niegdzie grajdoły zmyślnie ukryte w drążonych w zboczach grotach. Cóż drążyli Etruskowie na groby i magazyny,potem sredniowieczni na piwniczki na wina, drążą i współcześni. Na ryciu ten swiat zbudowany, az sie wierzyć nie chce.
Ruszamy obok pomnika caduti per patria (poległym za ojczyznę) bez wyszczególniania w której wojnie i dla której strony walczyli co we Włoszech wydaje sie powszechne.(cz1)

piątek, 28 maja 2010

Castagnio e pane



Przekładam pociete kawałki murali (płatwi) z ciemnego kasztanowca. Nie byłoby w tym nic niezwykłego tylko że płatwie lezały sobie na dachu domu który kończy 150 lat. Ile mógł mieć kasztan? 30?20?
No na oko dajmy już tym drewienkom 170 lat, prawie dwa wieki. Gdzieniegdzie sterczą jeszcze kwadratowe gwożdzie z nieregularnymi łepkami. Ciekawe co widziało to drewno, jakie zapachy domu wdychało.Niewiele wiem o tym podere. Mieszkał tu kiedyś jeden z moich znajomych ceramików, wielodzietna rodzina,podobno było ich tu sporo. Kazdy z innego kawałka domu, drewno chłoneło smiechy dzieci,bieganine tupanie po schodach. Ktos mieszkał na górze tam gdzie wielki kominek, któs z boku, na dole pozostały okrągłe żelazne pierscienie do wiazania bydła i koni. A drewniane murale sie nie zestarzały, są ciezkie jak kamień i twarde jak żelazo. Czy bedzie mozna wydobyć z nich jeszcze kolor,zapach?
Podere otoczone jest niewielkim parkiem,pinie rozrosły sie tak ze podważają juz płyty chodników a jakis odważny cyprys zasiał się miedzy cegłami schodów i zawadiacko wyrósł ze sciany. Niesamowite,bo czasem trzeba długiego podlewania i rocznej troskliwej pielegnacji zeby cyprys sie przyjął w upalnym klimacie Toskanii. A tu prosze,i jeszcze przerył korzonkami dobrych pare metrów muru.
Wtręt / Jak przyrządzić żabę - według Oktawia Stampakiakiery
1.Złapać żabę
2.Ze skóry obedrzec
3.Udziec namoczyc i zmieniać często wode
4. po czym usmażyć. Mniam
Na froncie, jak przystało na dobre podere – forno. Piec uczerniony dymami i sadzą pokoleń. Tutaj rodziny piekły chleb,miecho i zbierały sie pogadac w upały. Stąd rodziły sie smaki pane fagioli,pane pomodoro,ciaccia i schiacciata. Tu kończyły swój żywot rozliczne agniella i prosciutta, cognilii i lepre a nierzadko capre. Wszystko to bez pompy,bez zadecia.Ze zwyczajnym, codziennym swietowaniem Chleba w lisciu kapusty. Potrafimy tak? Ba. Zabiegańcy supermarketów, narkomani spulchniaczy, niewolnicy fabrykopiekarni.
A Morgantińcio jeszcze przedwczoraj rozpalał wczwartek piec żeby w piatek upiec dwa jagnieta i kilka bochnów swieżego chleba,kilkadziesiat metrów od superszybkiej trasy pociagu Czerwona Strzała, niczym sie nie przejmując dodawał do garnka z królikiem lisci szałwi.
Smacznego

niedziela, 24 stycznia 2010

kalendarz - przechodnik




Kalendarz – przechodnik o drobiazgach.
Przechodzę pomiędzy. Dokładnie tak, nie zostawiam, śladów, odcisków, jakbym poruszał się między alabastrowymi figurami w muzeum. Takie jest mniej wiecej odniesienie do włoskich relacji, co prawda znam wiele osób,bywam u niektórych, ale mają swiadomość że jestem straniero. Jak wielu innych jutro moge wyjechać. Zniknę z pejzazu tak naprawdę nie zmieniając go. Przedziwne jest to że przy całej swej uprzejmości, czasem przesadnej dyplomacji toskańczycy oddzielają dziedziny życia bardzo ściśle. Niech nie ulegnie czarowi ten, któremu dziś przy kawie świezo poznani znajomi obiecują złote góry, od jutra,mogą czasem nie pamietać jak się nazywacie. Mimo że np jeszcze dziś udzielili wam gosciny czy noclegu.
W żaden sposób nie wpływa to jednak na czar toskańskiego otoczenia. Te same cyprysy wystrzelajace w niebo ,te same rzędy winnic i równe punkty oliwkowych sadów,miasteczka wypiętrzone na wzgórzach i zbiegajace w doliny kręte dróżki. Leniwie piękne. Gdzie wrzeszczący temperament,gestykulacja,okrzyki?
W kuchni – jak stwierdza z przekasem Franczeska – cały temperament tracimy w kuchni. Franczeska to wędrowna ogrodniczka, chociaż juz chyba zaczyna jej to ciążyć. Jest tu chyba spora grupa młodych ludzi którzy w wieku ‘’po trzydziestce’’ zaczynają się zastanawiać co by tu naprawdę robić. Jeden z moich znajomych, poznany na wakacjach, pośrednik pracy rwie sobie włosy z głowy.- Przychodzi chłopak,grubo po trzydziestce. Szuka pracy, najlepie dobrej.Co umie? Gdzie pracował?Nie starcza nawet na cv,dwa miesiące w barze, cztery w jakims ogrodzie, dwa przy zbiorach. Nigdzie dłuzej.Żadnej specjalizacji, żadnego konkretnego zawodu.Co z nimi robic?
Franczeska i jej znajomi pracują w sezonie, cięcia i pielegnacja ogrodów na wiosnę,drzewka w lecie, zbiory w jesieni.Potem sześć do ośmiu miesiecy tam gdzie sie żyje tanio,jakiś kraj w Ameryce Południowej,jacys znajomi w Hiszpanii i powrót. Jeszcze lepiej przejść na rentę lub po jakimś wypadku na czesciowa emeryture,emerytow do pracy na czarno kazdy przygarnia tu chętnie. Pracuja za niewielkie stawki w ogrodach, w rolnictwie,utrzymuja letnie wille i całkiem spore gospodartswa w jako takim porządku,powoli ale konsekwentnie wypracowując swoje godziny.
Dzień kończy sie powoli dłuzszą kawą z Robertem. Roberto spoglada z niechęcia na niklowany bar i przemawiajacy ekspres do kawy.
-Ech, mówi – nie majuz tych barmanów co pokasływali nad filizanką i długim paznokciem na małym malcu strzepywali nadmiar kawy z łyzki do ekspresu.
Ech, szkoda. Ale według mnie i tak niewiele sie zmieniło.

niedziela, 17 stycznia 2010

Kalendarz - pamietnik


Kalendarz – pamiętnik
Obserwuje kilka blogów w których ludzie pisza o przeszłości, przez duże P. Holocaust, dramaty wojny, tragedie . Cóz ktos o tym pamięta. Pamięć osobista, rzekłbym personalna, pamięć narodów. Zdawałoby się jedna z drugiej wynika a ta z kolei pozwala tworzyc pewną kulturę. Zamkniete koło.
Jestem w Toskanii. Znam tych ludzi,poznaję ich kolejne dni, swięta,praca,rodziny. Jaka jest ich pamięć? Doskonała,opowiadaja o dziadkach,zajeciach, daniach,o wszystkim. Ale zdawałoby się że światło ,które oswietla to wszystko jest jakieś inne. Toskańskie może.Włoskie. Wchodze do edicola-tabacci tuz obok baru. W barze wypiłem kawę, smiejąc się z kolejnych obietnic rządu i ubolewając nad problemami ekonomii zwykłej rodzinnej kieszeni. Obok w edicoli światły powiew cywilizacji śródziemnomorskiej zasiał punkt internetowy z którego chetnie korzystam. Mili sympatyczni ludzie którzy go prowadza zamieniają zawsze kilka zdań,doradzają. Zanim zasiądę za klawiaturą przegladam nowe ładne kalendarze i ... znajoma buźka. Na okładce w ładnej postawie sam duce Benito Mussolini. Myslę ze to jakiś żart, biore do ręki przegladam,czytam na ile pozwala mój włoski. Złote mysli wodza typu Karabin i książka to znak dobrego faszysty przeplataja obrazki duce w róznych pozach i otoczeniach. Hm, moze jakis antykwaryczny egzemplarz ? Na bazarkach antyków często mozna znależć wielkie portrety Duce, dyplomy, złote mysli, symbole... Sprawdzam datę kalendarza, nowo wydany, z tego roku,ho ho,spory nakład. Na otwratej przestrzeni,bynajmniej nie spod lady.
Wychodzę idę do kawiarni siadam ze znajomymi i słuchami jak jeden młody urzednik ,który właśnie się dosiadł opowiada dowcipy. To swiezo upieczony historyk wiec same antyki. Nagle ścisza głos, rozglada się i opowiada jakis kawał o faszystach i Hitlerze. Dopijam kawę. Kilka dni później zatrzymujemy sie samochodem w pobliskim miasteczku, tankujemy . Jest upał i tuz przed obiadem. Obok stacji jest zacieniony taras małej knajpki, kierowcy kilku zaparkowanych obok cieżarówek sączą już aperitivo. Barman ucieszony że jest jakieś towarzystwo zagaja o policyjnych kontrolach.
Ja sam- mówi z dumą -jechałem furgoncino kuzyna tuz po obiedzie. Było dobre wino,fatte a casa. Jedziemy a tu nagle – halt! Drogówka. Dokumenty i kontrol. Wyjmuję portfel a w nim obok dokumentów zdjęcia ,Madonna i mała fotografia Duce. Oficer patrzyna zdjecia,usmiecha sie,sami swoi – mówi – sami swoi,jedźcie nonno.Chociaz jechało od nas winem jak z cantina sociale.Tak to juz u nas jest.
Tak to juz jest. Faktycznie policja miejscowa jest tu w dużej części z dziada,pradziada. Chcę zakończyć dzień jakoś miło. Zajeżdżam do zagjnika gdzie znajomi mieli spotkać sie na winie a ich dzieci na piknikowym ognisku. Pijemy wino,gawedzimy,od strony ogniska dobiega nas donośny śpiew piosenki z przeszłości ‘’ faccetta nera’’ – abisyńska piosenka młodych faszystów z czasów inwazji.Jedna z dobrych znajomych ,łagodna,inteligenta mama mówi do mnie z usmiechem – wspaniali,i jak wszystko rozumieją, bravi!A pozostali rodzice z dumą spoglądaja na swe latorośle. Bravi!
Kim jesteśmy i kim będziemy? Jaka będzie nasza przyszłość? A czy wiemy jaka była przeszłość? Czy ją rozumiemy?

środa, 13 stycznia 2010

Kalendarz- magicznik




Drzewa o których mowa mijam od 10 lat dość często.Przyznam się szczerze że na początku nie zwracały jakoś mojej uwagi.Może tylko te starsze przypominajace wielkie huorny i drzewce z Tolkiena. Pewnego razu wracałem nocą przez niewielkie olivetto. Połyskujace w świetle księżyca liscie, mroczne szczeliny pnia niczym twarze skryte brzegami kaptura,włókna starych konarów jak ściegna w dłoni starca...Hm.Kilka lat potem uczestniczyłem w kursie pielegnacji oliwki. Zasady dobierania ekspozycji terenu omawiano na przykładzie gaju oliwnego sadzonego w ...VI wieku. Gaj ma się dobrze, rośnie do dziś odbudowywany ciagle na pniu drzewa sadzonego 1600 lat temu! Co pamiętają te drzewa? Jak bardzo się zmieniły? Czy widziały walki gwelfów i gibhelinów? Czy przyginane wiatrami prostowały sie coraz bardziej ignorując zmiany w drodze za podstawową zasada wszystkich roślin – przetrwać.
Spośród dwóch tysięcy gatunków oliwki słoneczna Italia zna piećset. Własne olivetto to patrimonio które moze przetrwac pokolenia. Nawet ekonomiczne zawieruchy choć skróciły nieco średnią okresu produkcyjnego oliwek (po okresie w którym oliwka produkuje najwiecej owocu – wycina sie i sadzi nowe) nie zmieniły oliwkowego krajobrazu. Magia oliwki to nie tylko długowieczność, mówi się że wiązki przewodzące wodę i soki siegają od poszczególnych korzeni do konkretnych gałezi, jak żyły i scięgna.To tak jakby każda gałąź żyła własnym życiem. Nie zmodyfikowano tez genetycznie oliwki z prostego powodu, nie zbadano jej kodu genetycznego.
Na to wszystko nakłada się własciwość produktu wiecznie zielonego drzewa. Owoce oliwki dają olej z oliwek, dla nas oliwa, a oprócz jego specjalnych właściwośći – tłuscze nienasycone i tp,pozostaje ta magiczna – własciwości autokonserwujące. Mówiąc magicznie – eliskir, młodości, długowieczności...słowem marzenie ludzkości. Może to pułapka na ludzkie pragnienia, wszystko po to żeby człowiek podtrzymywał funkcje życiowe drzewa? Magiczny wabik?
Odwiedzam Leonarda i Sarę. Sara przygotowuje kolację,krząta sie po kuchni.Leonardo czyta gazetę,podśpiewując piosenke z wojska, zdaje się ‘’marina sempre piu bella...’’.Rozmawiamy o jego słuzbie w porcie nad Adriatykiem. Zaraz zasiądą do jedzenia i wieczorem włączą około 21 telewizor zeby obejrzeć ulubiony program muzyczny. Potem wstaną, wyrusza do łazienek i koło 22 ruszą do łózek.Sara ma 92 lata , Leonardo 96. A bruschetta jest ciagle ulubioną toskańską przegryzką.

niedziela, 10 stycznia 2010

Kalendarz - swiatecznik (festivo)












Festivo. Świętowanie po toskańsku zawsze jest trochę pod presją straconego czasu. Domenica per tutto(niedziela na wszystko) – mówi mój znajomy Franco i odpala traktorek zeby wykonać trochę prac przy oliwkach. Jego zona od rana rusza do generalnego prania. Wykorzystać czas wolny od stałych płatnych zajęć, nie da się zarobić to przynajmniej ‘’coś koło domu podziałać’’. Nalezy tu jeszcze zaznaczyć, że oboje sa na emeryturze,oliwki należą do Szwajcara,który płaci Frankowi, a w tygodniu oboje zajmuja się dodatkowymi płatnymi zajeciami. Czuję jakiś dziwny ucisk tradycji polskiego świetowania. Że leniuszki niby jesteśmy? Inne priorytety, bo obiad u teściów, świętowanie,czy inna kolejność.
Ale świeta toskańskie są. Nie powiem. Rozdzieliłbym tu wszystkie sagra,festa popolare,fiera od tradycyjnych fest, znanych od dawna lub ładnie wskrzeszonych kilkanaście lat temu na potrzeby turystyczne. Postaram sie o kilku konkretnie napisać. Ale wiekszość z pewnoscią znanych jest nawet okazjonalnemu turyscie bo kto nie słyszał o Palio di Siena czy wyscigach cannotierów w Pizie ,o słynnym kłuciu Saracena w Arezzo, gdzie miejsca siedzące na trybunach trzeba rezerwować z rocznym wyprzedzeniem lub nawet o Bravio dell’botte w Montepulciano. Zastrzegam się ze to swięta turystyczne, sezonowe, choc miejscowi biora w nich czynny udział.
Nie sposób ogarnąć w jeden sezon wszystkich nawet na małym terenie. Seria przedziwnych uciesznych ludowych świąt typu Festa dell’bico (Świeto placka, rodzaj złozonej pizzy) zaczyna sie wczesna wiosną a kończy Sagra di Castagnie (świeto kasztanów) w listopadzie. Typowo turystyczny sezon , lipiec sierpień jest tak nasączony świetami ,że w ciagu 10 lat nie miałem szans zeby zobaczyć wszystkie festy,gary, sagry itp.
Postanawiam wybrać się na jedno z malutkich zdawałoby się świat w San Casciano dei Bagni. Ładne miasteczko tuz obok zamku Fighine,który podobno omal nie został sprzedany Stingowi. Duże centrum term,trochę juz skomercjalizowane i malutkie, stare, spiętrzone wzwyż,miasteczko z widokowym placem,kilkoma uliczkami na krzyż. Odbywa się tu doroczne Palio,jak sie okazuje trochę na dożynkowo.Palio albo sfilada (najcześciej jedno i drugie) są często ukoronowaniem tygodniowej lub wiekszej festy. Cóz nic dziwnego mieszkańcy,kontrady, wydaja pieniądzę na stroje,dekoracje więc chcą to już wykorzystać. Ubawiłem sie juz kiedys serdecznie w maleńkich Piazze di Cetona, gdzie ustawiono piece i stoły na jedynym w mieście placyku na Festa dell bico( wspomnianego juz podwójnego placka z róznymi dodatkami w środku). Festa polegajaca na staniu w kolejkach zeby zamówic placek, czekanie na odbiór, jakiejs potańcówce wieczorem i loterii fantowej. Powtarzano ja trzykrotnie, mniej wiecej co dwa tygodnie bo’’ludzie sie dobrze bawili, a stoły i piece juz i tak ustawione’’. Ale coś w tym jest.Jeżeli jest fajnie, zostawmy w spokoju program,kalendarze,bawmy się jeszcze...
Tymczasem na plac powoli wkraczają contrade. Kazda z tych drużyn reprezentuje część,dzielnicę miasteczka,często tez okoliczne wioski. San Casciano ma trzy contrade, mają swoje barwy, sztandary,godła.Należą do nich mieszkańcy,sympatycy i organizatorzy noszą po prostu chustę z barwami swojej contrade a wybrańcy - średniowieczne stroje, od starszych państwa po maluchy.
Oprócz zbrojnego rycerskiego ramienia, głów rodu,pięknych dam i oczywiście dzieci,
ważne funkcje to dobosze i sbandieratori(chorąży niosący flagi w barwach contrade).
Dlaczego? Cóż trzeba zobaczyć defiladę i przekonać się.

sobota, 9 stycznia 2010

Kalendarz - codziennik (feriale)

Bardzo zwykły dzień. Wspinam się uliczką jednego z małych miasteczek (83 zameldowanych na pobyt stały mieszkańców, 93 zarejestrowane stowarzyszenia i towarzystwa -źródło informacji Roberto)jednego z tych które przyszło mi potem dobrze poznać.Ja, wyzwolony podróżnik,łapacz ciekawych chwil,dopiero-co wychodźca z reliktów obozu Demo-Ludów.
W starej bramie, prawdopodobnie bocznym wejściu do miasta pierwsza witrynka, tuż za wdzięcznym sklepikiem z warzywami.Kolorowy plakat w oknie a na nim wyrazisty obraz...
sierp i młot. Przyszło że mi tłuc się pełnym pomocy domowych autobusem przez pół Europy
żeby powitał mnie znajomy symbolik. Czuj duch! Ale oto , dosłownie 30 metrów dalej
nad miniaturowym placykiem Piazza Venezia uderzył mnie wielki rozłożysty napis nad uliczką - Kochamy naszego proboszcza Don Mose! Masz ci los, gdzie trafiłem? Miasto Don Camillo! Lada chwila lokalni komuniści i pobożni rozjuszeni parafianie rozegraja na moich oczach scenę z filmu.Fakt to dodałoby smaczku historii. Ale, moi drodzy, nic takiego się nie wydarzy, ani jedni ani drudzy nie są aż tak bardzo serio.
Dziś zwykły dzień. Antonia co rzuciła męża otwiera własnie spory sklep spozywczu naprzeciwko a Julia (co dopiero rzuci swojego)ściera stoliki w kawiarni.Gołebie przy waskich uliczkach obrzucaja wzorkiem sciany poirytowane, że nie moga usiąść na gzymsach (sprytnie zainstalowane metalowe kolce), babcie na ławeczce rżną w karty a po łuku Via Porsenna schodzi rzeczony Don Mose z nieodłaczna wyświechtaną teczką pod pachą. Tak wkraczamy do antycznego etruskiego Clusium.
Witaj dniu!
Może jednak popatrzmy na to od innej strony. Rozgrzane słońcem kamienie, tu i uwdzie załomy starego muru, uliczki tak wąskie, że trzeba składać lusterka żeby przejechać(nikt ich nigdy nie wyburzał na potrzeby strategiczne). Wszystko to ma swój urok. Dyszę ciężko bo wchodze tu pieszo juz od pierwszych zabudowań.
Po lewej kuty w żelazie napis w łuku niewielkiego wejścia – ‘’Maccaleria Maciani (masarnia Macianiego) pracuje o 1850 roku’’. W głębi jakis człowiek przenosi białe pojemniki z mięsiwem. O szczęśliwy kraju!
Jeden z moich pradziadków wybrał się do odległej Ameryki zeby zarobić na własny sklep. Wrócił,wymienił dolary na marki. Rząd ogłosił wymianę pieniędzy. Pradziadek wrócił za morze, zarobił i znów do kraju. Tym razem sie udało. Założył sklep,pierwszy polski sklep w miasteczku. Sklep był w naszej rodzinie do II wojny. Potem Niemcy, wojna,zawierucha. Po wojnie dziadek nie mógł go przejąć bo uwłaszczenia,konfiskaty,socjalistyczny ustrój. Dziś budynek już nie istnieje,o sklepie nikt nie pamieta.
Patrzac wiec na istniejący od XIX wieku w tym samym miejscu,niezmiennie w tej samej rodzinie sklep,myslę –szczesliwy kraj w którym sie to udaje. Zdaniem znajomych ,ktobył, nawet drobnym posiadaczem w czasach Medyceuszy a nie miał trwoniąco hulaszczych zapędów – ma i dzis z czego żyć. Nie zmieniły tego wojny,zawieruchy,reformy,ba!nawet unia europejska.
Zapadam w cieniu cafe Venezia, długo mojej ulubionej kawiarni. W lecie mrożona kawa,grandinata,sorbety i pyszne jogurtowe desery, w zimie gorące czekolady ,albo wielkie czekoladowe fondue dla przyjaciół.
Kalendarz każdego przechodzacego zaczyna się poranną kawą,poranną rzecz oczywiscie relatywna. Dla wielu poranna kawa ty szybki łyk przed praca dlatego nawet najwykwitniejsze bary i kawiarnie otwierają około 6.00 ,wszyscy inni wpadają tu po drodze na zakupy albo w porządnym emerytalnym poranku około 11.00. Mało kto wie ze tu niedaleko bije pod ziemią źródło zasilając poszerzone przez Etrusków podziemne jeziorko.Mimo ciszy i małego ruchu czuje się tu jakis oddech uspionego mocarza,podziemna siłe dawnego władcy miasteczka – legendarnego króla Porsenny. A ja ruszam, dalej w dzień.