Witaj
jezeli wszedłeś na tego bloga to wiedz ze chciałem namotać kłebek banialuków i niedorzeczności nie majacych nic wspólnego z rzeczywistością. Nie udało mi się. Nie musiałem. Taka jest włoska rzeczywistość. ...lasciate ogni speranze...

sobota, 9 stycznia 2010

Kalendarz - codziennik (feriale)

Bardzo zwykły dzień. Wspinam się uliczką jednego z małych miasteczek (83 zameldowanych na pobyt stały mieszkańców, 93 zarejestrowane stowarzyszenia i towarzystwa -źródło informacji Roberto)jednego z tych które przyszło mi potem dobrze poznać.Ja, wyzwolony podróżnik,łapacz ciekawych chwil,dopiero-co wychodźca z reliktów obozu Demo-Ludów.
W starej bramie, prawdopodobnie bocznym wejściu do miasta pierwsza witrynka, tuż za wdzięcznym sklepikiem z warzywami.Kolorowy plakat w oknie a na nim wyrazisty obraz...
sierp i młot. Przyszło że mi tłuc się pełnym pomocy domowych autobusem przez pół Europy
żeby powitał mnie znajomy symbolik. Czuj duch! Ale oto , dosłownie 30 metrów dalej
nad miniaturowym placykiem Piazza Venezia uderzył mnie wielki rozłożysty napis nad uliczką - Kochamy naszego proboszcza Don Mose! Masz ci los, gdzie trafiłem? Miasto Don Camillo! Lada chwila lokalni komuniści i pobożni rozjuszeni parafianie rozegraja na moich oczach scenę z filmu.Fakt to dodałoby smaczku historii. Ale, moi drodzy, nic takiego się nie wydarzy, ani jedni ani drudzy nie są aż tak bardzo serio.
Dziś zwykły dzień. Antonia co rzuciła męża otwiera własnie spory sklep spozywczu naprzeciwko a Julia (co dopiero rzuci swojego)ściera stoliki w kawiarni.Gołebie przy waskich uliczkach obrzucaja wzorkiem sciany poirytowane, że nie moga usiąść na gzymsach (sprytnie zainstalowane metalowe kolce), babcie na ławeczce rżną w karty a po łuku Via Porsenna schodzi rzeczony Don Mose z nieodłaczna wyświechtaną teczką pod pachą. Tak wkraczamy do antycznego etruskiego Clusium.
Witaj dniu!
Może jednak popatrzmy na to od innej strony. Rozgrzane słońcem kamienie, tu i uwdzie załomy starego muru, uliczki tak wąskie, że trzeba składać lusterka żeby przejechać(nikt ich nigdy nie wyburzał na potrzeby strategiczne). Wszystko to ma swój urok. Dyszę ciężko bo wchodze tu pieszo juz od pierwszych zabudowań.
Po lewej kuty w żelazie napis w łuku niewielkiego wejścia – ‘’Maccaleria Maciani (masarnia Macianiego) pracuje o 1850 roku’’. W głębi jakis człowiek przenosi białe pojemniki z mięsiwem. O szczęśliwy kraju!
Jeden z moich pradziadków wybrał się do odległej Ameryki zeby zarobić na własny sklep. Wrócił,wymienił dolary na marki. Rząd ogłosił wymianę pieniędzy. Pradziadek wrócił za morze, zarobił i znów do kraju. Tym razem sie udało. Założył sklep,pierwszy polski sklep w miasteczku. Sklep był w naszej rodzinie do II wojny. Potem Niemcy, wojna,zawierucha. Po wojnie dziadek nie mógł go przejąć bo uwłaszczenia,konfiskaty,socjalistyczny ustrój. Dziś budynek już nie istnieje,o sklepie nikt nie pamieta.
Patrzac wiec na istniejący od XIX wieku w tym samym miejscu,niezmiennie w tej samej rodzinie sklep,myslę –szczesliwy kraj w którym sie to udaje. Zdaniem znajomych ,ktobył, nawet drobnym posiadaczem w czasach Medyceuszy a nie miał trwoniąco hulaszczych zapędów – ma i dzis z czego żyć. Nie zmieniły tego wojny,zawieruchy,reformy,ba!nawet unia europejska.
Zapadam w cieniu cafe Venezia, długo mojej ulubionej kawiarni. W lecie mrożona kawa,grandinata,sorbety i pyszne jogurtowe desery, w zimie gorące czekolady ,albo wielkie czekoladowe fondue dla przyjaciół.
Kalendarz każdego przechodzacego zaczyna się poranną kawą,poranną rzecz oczywiscie relatywna. Dla wielu poranna kawa ty szybki łyk przed praca dlatego nawet najwykwitniejsze bary i kawiarnie otwierają około 6.00 ,wszyscy inni wpadają tu po drodze na zakupy albo w porządnym emerytalnym poranku około 11.00. Mało kto wie ze tu niedaleko bije pod ziemią źródło zasilając poszerzone przez Etrusków podziemne jeziorko.Mimo ciszy i małego ruchu czuje się tu jakis oddech uspionego mocarza,podziemna siłe dawnego władcy miasteczka – legendarnego króla Porsenny. A ja ruszam, dalej w dzień.

1 komentarz:

grzegorzsowa pisze...

Z przyjemnością wczuję się w klimat Toskanii, szczególnie po niezbyt udanej wyprawie do Rzymu.
Nie lubię wielkich miast, tego chaosu. Mały włoski chaos jest miły i ten nieporządek, ale Rzym to chaos do potęgi n-tej. A może te moje odczucia zawdzięczam tylko Arabom, którzy mnie okradli?
Pozdrawiam i z przyjemnością poczytam ciąg dalszy.