Witaj
jezeli wszedłeś na tego bloga to wiedz ze chciałem namotać kłebek banialuków i niedorzeczności nie majacych nic wspólnego z rzeczywistością. Nie udało mi się. Nie musiałem. Taka jest włoska rzeczywistość. ...lasciate ogni speranze...

czwartek, 17 lutego 2011

o kominku domowym



Mó florencki znajomy opowiadał mi ostatnio o sąsiadach w małym miasteczku nad jeziorem. Chcą się pobrać chociaż mama jest temu stanowczo przeciwna.Bywa, jak to w Toskanii. Nowożeniec własnie wybiera się emeryturę ( ma 60 lat) a jego oblubienica wdowa, właściwie spotyka się z nim od ostatnich 24. Ale cóż mama... Historia opowiedziana mi została w kontekście artykułu o tym że co 4 małżeństwo we Włoszech się rozwodzi. Kiedy z tym nadążają?
Błogo gaworząc o domowym rodzinnym płomieniu wydumałem sobie że w tym włoskim pędzącym świecie udawało mi się rozpalać w domach prawdziwy ogień. Dające ciepło, wielkie paleniska w starych kominkach. Kominki jak się dobrze zastanowić zawsze mnie w Toskanii zdumiewały.I to nie dlatego że są otwarte (z obrzydzeniem Toskańczycy sobie opowiadają o zaszklonych akwariach dla ognia) ale dlatego ze są taką typową częścią życia. Jak drzwi,okna, jak codzienność.
Pierwszy mój kominek to był chyba przeszklony piecyk żeliwny na wzgórzu.Chyba nie mogę go zakwalifikować jako pełnowartościowy kominek. Choć nagrzewał moje dwupokojowe mieszkanko w wieży ze starego spichlerza w zimowe toskańskie noce. Wtedy odwiedzałem tez czasem ciepły salonik u Enza i Luany gdzie niewielki , wysoki kominek rozpalano do kolacji.Ale pierwszy domowy kominek zobaczyłem u Morgantiniego, rolnika z sąsiedniego wzgórza. W mrocznej wielkiej kuchni łypał ogienek w jakims rozmiarów sporej szafy kominisku.Wewnatrz kominka siedziała sobie Morgantińciowa babcia i grzała nogi, na kominku bulgotało coś w kociołku...
Ba to było spotkanie z kominkiem...
Następny kominek z tych prawdziwych i to niejeden spotkałem w apartamencie faktora który wynajmowaliśmy.Spore kominisko w kuchni ogrzewało pół mieszkania, wrzucałem do niego półmetrowe belki a on spokojnie je spalał odprowadzając jakimś niepojętym sposobem dym smużką prosto do komina.
Domek faktora mieścił się obok villa Emma - dworku właścicielki. Mieszkała tam sama z gosposia dochodzącą z miasteczka.W olbrzymich wysokich pokojach na parterze stały sobie kominki z ławeczkami wewnątrz, na 3-4 osoby i w każdym z nich zimą gosposia rozpalała starymi pniami wyciętych winnic.
Najdłużej służył nam chyba kominek juz bardziej moderny, z prefabrykatów chyba bo poddymiał czasami w Il Pornelleto, ślicznym kompaktowym mieszkanku.Nagrzewał całe mieszkanie a las na terenie posiadłości nie ograniczał spalania. Każdy zimowy wieczór był ustrojony w ciepło płomieni. Jest cos niezapomnianego w takich chwilach a z drugiej strony fajnie w topic się tak w codzienność z ogniem. Nie od święta, nie dla wyglądu.Tak po prostu.