Witaj
jezeli wszedłeś na tego bloga to wiedz ze chciałem namotać kłebek banialuków i niedorzeczności nie majacych nic wspólnego z rzeczywistością. Nie udało mi się. Nie musiałem. Taka jest włoska rzeczywistość. ...lasciate ogni speranze...

sobota, 6 października 2012

Paczki,paczuszki

Wróciliśmy do jesiennego słońca... i jesiennych deszczów. Rozpakowuję paczki, kartony pozbierane gdzieś po znajomych i spod sklepików. Ze 154 paczek pakowanych w czerwcu rozpakowujemy coś bez przerwy przez te kilka miesięcy...Już kilka, ale ten czas mija.Ale bo i to niełatwo tak nagle wypakować jeden świat i poukładać go w innym. Już nie wspomnę o towarzyszących temu wspomnieniach. Bo wyobraźcie sobie, biorę niby zwykły kartonik pełen książek a tu na bezdusznej tekturze grubym flamastrem napis - Antica Macalleria Pisi. Zapewne pudełko spod mięsnego, z jakichś materiałów do kasy fiskalnej. Już się cisną wspomnienia starszego pana w kapeluszu siedzącego przed swoją masarnią, ba! Przed Antica Macalleria,a w środku jego syn miota połaciami mięsa. Ale przecież to nie tylko sklep, to etnograficzno -kulturowa perełka, to o tym sklepie pisze Maria Pace Ottieri w swoich wspomnieniach, że w trzyosobowej kolejce , między żeberkami a flakami dowiedziała się o historii połowy rodzin w mieście, wysłuchała grzecznościowej wymiany zdań (niczym chińskie uprzejmości) i w ciągu godziny i tak nie doczekała się na soja kolej. To tu przychodzi rankiem Fabrizio z nowinkami, to tedy biegną obiadowe plany miasteczka i tu krzyżują się drogi pomocy domowych z całego świata, zresztą nawet za lada łyska złotym zębem zażywna Ukrainka. Ot zwykły sklepik... Nitki wspomnień które się z nim wiążą oplatają pół miasteczka i spędzonych w nim chwil. Bo to młody Pisi śmiga na górskim rowerze odziany jak na Giro Italia, a to wielgaśny salceson szczerzy do mnie oblicze i skuszony zachodzę po meczącym dniu po plasterek...I rozpakuj tu człowieku to wszystko w kilka dni. Słońce zagląda przez polskie okno, tym razem też mocno świeci. Sięgam po kolejną paczkę...

niedziela, 29 kwietnia 2012

Poranek toskański jak każdy inny. Z rozbawieniem obserwuję czasem na facebooku i innych portalach różne ochy i achy nad toskańskim życiem i kilka dodanych zdjęć pocztówkowych w stylu Paradiso Toskania.A tu panie dzieju,normalne życie. Tyle ze po toskańsku. Po toskańsku wychodzę na poranną kawę, gdzieś po drodze korek zdumionych bazarowiczów którzy przyjechali rozładować swoje wozy ze szpargałami i nikt im nie powiedział że na jedynym dostępnym placyku jest dziecięcy festiwal a na skwerku obok nadmuchuje się wielka zjeżdżalnia "za 10 minut 3 euro". Stoją i zdumiewają się, nikt się nie pieni, nikt nie krzyczy... Jakiś litościwy tubylec dzwoni spokojnie do burmistrza. Idę dalej i zasiadam w mojej ulubionej kawiarni.Na przedpolu wywala się się wyjeżdżając na motocyklu z małej uliczki miejscowy policjant. Wielgaśna naklejka na szybie głosi że to eskorta startującego dziś lokalnego rajdu motocrossowców.Miej ich Panie w opiece! Motor świeżutko kupiony przez miasto stracił własnie lusterko i jakie nieważne fragmenciki.Pewnie zbędne. Bywalcy baru sączą kawę i nieśmiało komentują. Przewróconego policjanta stawia na koła dwóch przechodzących turystów z Milano. Na stoliku wielki artykuł o nowiutkiej włoskiej zabawce , pociągu Italo, 300km/h, 39 miejsc w kinie, sale relaksu itp a co najważniejsze zawrotna cena promocyjna z Mediolanu do Neapolu - 65 euro! Cóż - postęp kosztuje. Miasteczko powoli przeciąga się porannie i wypuszcza kolejnych amatorów kawy w ciasne uliczki. Z zewnątrz zaczynają wjeżdżać chmary crossowych motocykli, bazarnicy rozkładają jednak swoje namioty i stoiska. Zaczyna być ciasno. A my jak gdyby nigdy nic sączymy spoglądamy z barowego neutrum na świat. A kryzys? Przewala się nad nami jak pohukująca to to tam burza... Gdzieś w czeluściach domu w którym mieszkam, stawianego przez potomków księżnej na rzymskich jeszcze fundamentach, siedzi księżna i liczy metry. Metrażowy podatek (także od tarasów i przestrzeni nijak nie nadających się do użytku, straszne , szczerzyce zęby na włoskich posiadaczy EMU, przyjdzie jej niebawem zapłacić.Podobno jednorazowo.Ciarki przechodzą że w przyszłym roku sporo takich miejsc może być już w rękach chińskich, amerykańskich ba, rosyjskich może? Zobaczymy, kończyć trzeba kawę i ruszac dalej.

niedziela, 19 lutego 2012

grzech na wojnie

Wychodzę z kościoła San Secondiano, jednego z najstarszych w Toskanii bo zbudowanego w całości z bloków budynków etruskich i rzymskich. Pleban krótko skomentował ewangelię o paralityku. I rzucił jedno zdanie przy którym nie sposób się nie zatrzymać. Sumą wszystkich naszych grzechów jest wojna. Ta realna, rzeczywista. Już widzę komentarze gdyby taki teks ukazał się gdzieś na forum czy na jakims otwartym portalu. Wszystkie jasie , stasie i inne jednodniowe nicki grzmiałyby o ciemnogrodzie,średniowieczu, zabobonach itp. Ale fakt faktem. Wojna to nie kara za grzechy, tylko - jak powiedział wielebny - suma grzechów. Chytrości, nienawiści i czego tam jeszcze.Wielki worek pewnie. Gdzieś się to w końcu kumuluje. czy na szczeblu politycznym czy ludzkim w sensie jednostki.Ciężko zaprzeczyć.
Na koniec proboszcz gratuluje burmistrzowi małego miasteczka bo urodził mu sie syn. Burmistrz notabene z konkretnie lewicowej partii i bynajmniej na mszy go nie ma.
I tu sobie pomyślałem czy to byłoby możliwe w Polsce? tak po ludzku? A jeśli nie ... ciekawe czemu. Idę na kawę.

niedziela, 27 listopada 2011

Santa Cecilia

http://www.youtube.com/watch?v=zjyXTbnfWYI&feature=fvwrel
W miasteczku nie tylko że oliwa leje sie wciąż strumieniami, i to w róznych gatunkach, ale jeszcze świętej Cecylii co hucznie obchodzi się rok rocznie. Jak przystało na stare miasto z tradycjami, w obitym purpurą teatrze - ruch. Obwieszone lisami pańcie z rodzinami zajmuja loże,wszystkie okoliczne wsie zjeżdżają "do miasta". Chiusini troche wyzywajaco , zajmuja swoje stare miejsca.
Koncert,jak zwykle, jazzowo - blusujacy, zaczynają jednak majoretki i hymn Italii. W końcu 150 rocznica republiki, podniosła atmosfera w której wieczny konferansjer, jesli nie dyrektor też, teatru wita burmistrza. Dla znawców sytuacja operetkowa, konferansjer, zapiekły zelota neokatechumenatu wita ze wzruszeniem prawie nowo wybranego na burmistrza w tym roku, kandydata lewicowej, moze nie ekstremalnie ale stanowczo,partii rządzącej w regionie.
Święta Cecylia wysławiana jest pod niebiosa rytmami Carlosa Santany a potem wdzięcznie jazzującym w stylu lat 60-tych chórkiem a capella. W trakcie dyrektor chwali i zagaja, bije brawa zebrany tłum na trzech piętrach lóż i balkonów na cześć muzyków,solo na saksofonie w jednym z utworów wykonuje obszerny Ukrainiec, a potem nieodzownie dyrygent trębacz, talent miejscowy ze świata muzyków.
Gdzieś porywa mnie tęsknota za opowieściami o moim miasteczku w Polsce , dawno,przed wojną. Że w maleńkich kilku uliczkach było dość chętnych na dwie orkiestry ( w jednej z nich stryj Florian grywał na flecie bodaj), dwie trupy teatralne rywalizowały o wolne terminy dla wystawiania swoich sztuk. Huczne uroczystości w miasteczku, festyny na wioskach ... Kto nam to zabrał? Kiedy z tego się zrezygnowało? Kiedy apfelsztrudel i tort fasolowy zamieniono na zwyczajną i piwo? Kiedy mace z cynamonem ze sklepiku u Żydówki pod szkołą i płytę wybornej gorzkiej czekolady zabieranej na spacery zamieniono na ersatz i czekoladopodobność? Kulturopodobność?
W teatrze ruch, brawa dla solo na trąbce, majoretki fikają nóżkami zaraz zmiana orkiestry, publiczność burzą braw ożywi dziś teatr który pamięta świetność miasta. Ale ba, tradycja pozostała. Nikt jej stąd nie ukradł. Święta Cecylia uhonorowana przez wszystkich z partia PDL włącznie, pobudzeni ludzie czuja ze jest, jak zawsze. Że to ich miejsce. Ich muzycy, z orkiestry filharmonicznej ich miasteczka, odegrali coroczne Gloria co prawda z motywami Hello Dolly, ale pięknie!Tej niezmiennośći mimo przemijania bedzie mi zawsze brakowało.

sobota, 26 listopada 2011

Magiczny olej z oliwek. Z ziemniakiem.


" Przystawki -Dziewiczy extravergine olej z oliwek z okolicznych wzgórz,wybór ziemniaków na ciepło (?),ryby z Chiaro i z laguny Orbetello,
Pierwsze - minestra z białym ziemniakiem z Cetica, ciecierzyca z filetem z okonia w ziołach i oliwie, tęczowe gnocchi z ziemniaków z Colfiorito na kremie z dyni z serem pecorino, na oliwie.
Drugie - Palamita z mórz toskańskich, na chrupko, cannolo z żółtych ziemniaków
lub Kapelusz księżowski z wołowiny Chianina ,faszerowany ziemniakami na szafranie oraz tortina z czarnej kapusty w sosie oliwnym.
Deser - mus z ziemniaka,na biszkopcie z dynią, z kremem z cachi(waniliowe duże owoce) z zimną colatą z oliwy."
serwuje to dziś pomagając znajomym moja małzonka. Restauracje pełne po brzegi. Festa dell Olio!!! Wino i oliwa leją się dzis strumieniami w miasteczku Etrusków. Kipią smaki, wylewaja się strugi zapachów...
Wyjeżdża z bruschettami na przystawkę pobliski Avalon w starym Borgo Dolciano, opodal wspomnianego na początku menu z mojego ulubionego Il Grillo, stara restauracja Zaira, co to w swoich etruskich podziemiach trzyma pono 10 tysiecy butelek wina, serwuje bresaole z dzika z carpacciem z grzybów(prattaioli) w nowej oliwie... Nad jeziorem Gino ściga się w przepisach z oddaloną o zaledwie 50 metrów Pesce d'Oro. Gino podaje pieczoną wieprzowinę alla Fiorentina z cykorią a Złota Rybka ripostuje zupą z Cardi w której pływaja fileciki z okonia z oliwy DOP Ziemia sienenska. Nic to bo nad nimi , ze wzgórza rozświetla taras La Fattoria gdzie głównym daniem będą stracetti z cielęciny w rukoli i fasolce z nową oliwą... Przebijecie?
Hołd nowej oliwie, która skarmia corocznie liczne rodziny, zapędzając tu w Toskanii do pracy wszystkich, którzy zbierają recznie oliwki. Żmudna praca napełnia nie tylko kieszenie, popycha wielkie frantoia które ozywaja na ten czas, i małe rodzinne młyny, gdzie kamienne zarna pracuja nieraz całe noce. Zew oliwy wlewa jak otuchę tłuszcz do nierdzewnych beczek kazdej toskańskiej rodziny która załapała się na zbiór za wypłatę w oliwie, zwykle 7 litrów od kwintala (100 kg) zebranych oliwek. Przy przedwczesnych dojrzewaniach tego roku juz świety Marcin zdumiony oglądał w swoje lato zbiory w pełni a santa Lucia wiekszości zastała już puste oliwetta.
A drzewa oliwne dumnie spoglądały na pracę może już trzeciej albo i czwartej generacji wokół swoich pni. Bo cóż to jest życie jednego człowieka dla drzewa które bedzie tu rosło 200 - 300 lat a z jego korzeni kiedy pień obumrze wyrosną wciąż nowe i nowe ramiona?
Bawcie się smiertelnicy parskają kilkusetletnie - secolari olivi - jak mówią Toskańczycy - drzewa "maschi" na stokach Monte Cetony, szemrzą ironicznie frantoio i moraiolo, chichoczą ciemne, maleńkie minute ,ziweszają okradzione gałazki słodkie leccino ...
Piękna jesień zalała Toskanię kolorami, nie ma jeszcze zimy, mroźne ranki ustępują słońcu, sirocco zmaga się ciągle z wiatrem od gór. A Toskańczycy? Przy stołach delektują się nową oliwą, zmiany w rządzie,kryzys,ministrowie... Czy przetrwają dłużej niż choć jeden z ich oliwnych gajów?

niedziela, 20 listopada 2011

brinata

Brrrrr…brinata! Wszystko okryte siwizną przymrozku. Rzecz jasna tutaj, na otwartych polach nie w miasteczkach, na wzgórzach, miedzy murami. Wysokie grzywy trzcin i dywanowe sploty trawy i jeżyn nad fosami – wszystko oprószone białym szronem.


Wąski pasek „ziemi niczyjej” nad długą fosą odprowadzającą wodę ze zmeliorowanych niegdyś pól pod miasteczkiem, iskrzy się białymi wzorami . To tu jeżyły kły komary wespół z malarią nękając biedaków, których nie stać było na życie w mieście. Tymczasem jest wczesny poranek, jak na Toskanię mroźny bo -2.Na równinie tylko jakaś zagubiona „panda „ myśliwego przesuwa się miedzy mgłami po polnych drogach. Zima jakby nieśmiało zaczyna zaglądać do Toskanii. W przerwie miedzy trzcinami , których nikt nie kosi bo wchodzą w skład dumnie opisanej „Riserva faunistica”, wlewają się od wschodu strugi słońca, dopieszczają i wyciągają detale każdej trawki. Ostatnie wysrebrzenie oszronionych pól i… klapnie wszystko na ziemię. To przecież nie jest jeszcze prawdziwa zima. Do dziewiątej będzie tu jesienno - wiosennie, bez śladu zimy. Ale póki co…
Brrr … brinata! Parskają Toskańczycy i zmykają pospiesznie do swoich barów. Nic w tym dziwnego, w końcu w tym kraju cappuccino to śniadanie robotnika śpieszącego do pracy a nie kawiarniany luksus. Bary to osobny temat, podobnie jak , żelazne reguły żywieniowe. Moja całkowicie polska małżonka biorąc w pracy po obiedzie rogalika i cappuccino budzi szczere zdumienie – śniadanie po obiedzie?! Tymczasem pod butami chrzęści zapowiedź zimy. To tutaj Dino opowiadał mi jak łowi trzciną żaby i że bocian „niedobre ma mięso” a podobne do czapli białe brodzące ptaszyska to „solo tubo” i nawet na rosół się nie nadają. Wszystkożerny Toskańczyk z pogranicza, kalabryjczyk z urodzenia, jest już na emeryturze, zawadiacko podkręca wąsa, poprawia czapkę moro wylicza swoje miłosne zdobycze. Może nie teraz bo akurat jest po operacji, ale jak się podniesie… kto wie?
Siwizna pól zaczyna przygaszać, mgła nie zamyka już nieba, wzgórze miasteczka strzela w niebo kamienna wieżą. Mroźny poranek zaczyna przepuszczać odgłosy… pociągi…klaksony…kogut z gospodarstwa Erosa… Mgła przepływa w dolinę Valdichiany. Rozpoczyna się dzień. Zupełnie nie zimowy.

niedziela, 13 listopada 2011

republika moja też

Kiedy idę ulicą nie zwracam specjalnej uwagi na kostki bruku. Chyba że jakoś szczególnie wystają. Kiedy zaczynają latać w powietrzu staram się jednak obserwować je ze szczególnym zainteresowaniem. Ba, nawet z wyprzedzeniem.
Patrzę (z zastrzeżeniem że w oknie telewizora i monitora) na wydarzenia 11 listopada , słucham brukowych opinii i rożnych wolnościowo równo uprawnieniowych filozofii. Ja ,jak to mówił kiedyś przedstawiając się przyszłej żonie kolega - prosty chłopak ze wsi jestem. Nie wyznaję się. Ale jak rozumiem coś mam na sumieniu. Mój dziadek był przedwojennym ułanem, jak jego brat. Mam do tego szacunek, bo to kawałek historii mojej rodziny. Do symboli, do munduru, do tradycji. Nie pamiętam żeby z tego powodu ktoś kiedyś w mojej okolicy spałował, pobił czy nawet zbluzgał niedwuznacznym słownictwem. Z tej czy innej strony. Nie sadzę też żebym sie z tym jakoś specjalnie musiał ukrywać, podobnie jak z tym że jestem katolikiem czy z tym że lubię dobre wino. Takie życie. Moje.
Ba! Przyznam się co więcej że uczestniczę w procesji na Boże Ciało a przed Wielkanocą klękam przed Bożym Grobem.Tak mam. I to, jak dotąd sądziłem moja sprawa.
I mam do tego prawo. Jako człowiek. Jako obywatel. Jako ja.
A tu nagle widzę że nie. Bo jak idę do kościoła to może to kogoś rozdrażnić. Jak złożę wiązankę pod kolumienką Piłsudskiego to może jestem faszystą i w nachalny manifestacyjny sposób narzucam ten faszyzm innym. A nie daj Bóg żebym się chciał przejść w starym strzeleckim płaszczu babci z okazji jakiejś rocznicy historycznej. Prowokator po prostu. Mam siedzieć cicho.
Co innego gdybym był gejem, mniejszością narodową, transseksualistą, antyglobalistą, anarchistą czy .... no kimś innym.
Mogę nosić długie pióra, dżinsy do pół tyłka, niebieskie pióra i być wolnym. Byle nie było to nic co moja rodzina szanowała do tej pory, co jest gdzies wpisane w historię, co ma jakikolwiek związek z wiara chrześcijańską czy wreszcie z moimi, dość statecznymi i mało prowokującymi. Ba przy mojej dosc dużej tolerancji nie zdarzało mi się piętnowanie dotąd żadnych innych prądów, subkultur, czy z mojego punktu widzenia - dziwactw. Kulturowych, seksualnych i religijnych. Róbta co chceta ,ale dajcie oddychać. Macie poglądy? Cudo. Szanujcie też moje.
Ale wygląda że nie. Że niedługo w świetle prawa będą mnie zganiać z ulicy gdy przeżegnam się przed kapliczką a kiedy nie zanucę w świątecznym okresie pod nosem kolędę wywala mnie z autobusu. Że nie będę mógł zaprotestować kiedy na moich oczach tłumek pseudoanarchistów (dajmy na to hiszpańskich ) będzie pił piwo siedząc na grobowcu legionistów - bo dla nich akurat nic to nie znaczy - a sam nie będę mógł wywiesić w polska rocznicę flagi. Bo to faszyzm, skrajny nacjonalizm i ostatni ciemnogród.
Już mi się naprawdę nie chce walczyć, tłumaczyć, budować barykad. Ale wiecie co?
Pójdę nostrzyć kosę.